niedziela, 9 listopada 2014

"Outlander"

Zawsze czatuję na wszelkie filmowo-serialowe historyczne (i im podobne) nowości, bo uwielbiam oglądać "ożywające" stroje z dawnych wieków. Zazwyczaj seriale tego typu mnie nie zachwycają - ani sposobem prowadzenia akcji, ani strojami. Wyjątkiem są seriale BBC, będące zazwyczaj ekranizacjami klasyków literatury angielskiej. 
A jednak udało mi się trafić ostatnio na fajny (uwielbiam to słowo nie mające w zasadzie własnego, stałego znaczenia ;)) serial. Ekranizacja bardzo popularnej powieści. Amerykański. Drodzy państwo, przedstawiam...


Serial "Outlander" jest ekranizacją serii powieściowej Diany Gabaldon o tym samym tytule. Przyznam się, wszystkich książek nie czytałam (bo mi się nie chciało...); przeczytałam tylko niecałą pierwszą. Na razie jednak wyszło tylko pierwszych osiem odcinków serialu, czyli nie zamknęli jeszcze pierwszego tomu.

Główną bohaterką serii jest Claire Beauchamp. Podczas wojny jako sanitariuszka została wysłana na front i tym samym rozdzielona ze swoim mężem, Frankiem Randallem. Po wojnie małżonkowie znów są razem. Spotykamy ich, kiedy właśnie rozpoczynają swój "drugi miodowy miesiąc" w Szkocji; chcą w ten sposób odbudować relację, którą nadszarpnęły lata wojny. Pewnego dnia wybierają się w nocy w okolice kamiennego kręgu Craigh na Dun, chcąc podejrzeć wciąż odbywający się tam pogański taniec, tańczony przez miejscowe druidki (które oczywiście nie działały jawnie, teoretycznie nikt o tym nie wiedział. Tak zwana tajemnica poliszynela;)). Następnego dnia Claire wybiera się tam ponownie, aby pozbierać trochę miejscowych gatunków ziół do swojego zielnika. W pewnym momencie dzieje się coś dziwnego, i Claire znika z roku 1945, a pojawia się w 1743... 

Oglądając "Outlander" byłam zafascynowana szkockimi krajobrazami, sposobem prowadzenia akcji, kreacją postaci, no i - oczywiście - strojami. Zarówno tymi z lat 40. XVIII wieku, jak i sukienkami Claire i garniturami Franka z lat 40. XX wieku. 
Niewątpliwie największe wrażenie robi suknia ślubna Claire; dla mnie największym zaskoczeniem było to, że rzeczywiście jest ona historycznie poprawna! 
No ale nie będę spojlować, jescze ktoś zechce obejrzeć. ;)
Dodatkowym atutem jest wykorzystanie gàidhlig, języka gaelickiego szkockiego, w niektórych dialogach. Coś pięknego!

Glencoe

W zasadzie mam tylko jeden zarzut, jeśli chodzi o ten serial, i jest to rzecz, która mi przeszkadza w większości współczesnych filmów i seriali; tzw. sceny łóżkowe są pokazane dość dosłownie, bez wstydu, czy jakiejkolwiek woalki prywatności. Jestem w stanie zrozumieć, że niekiedy różne tego typu sytuacje są nierozerwalną częścią dalszej fabuły, ale jestem również zwolenniczką niedopowiedzeń. To znaczy, że według mnie można coś takiego pokazać inaczej, np. sugerując, że taka sytuacja miała/będzie miała miejsce. Może ktoś uzna mnie za staroświecką. No cóż, trudno; kocham czasy skromności i niewinności panien niezamężnych, więc może coś mi się z nich udzieliło. :P

Tak czy inaczej, uważam "Outlander" za serial, który przyjemnie się ogląda, który posiada odpowiednią dozę napięcia, akcji, krajobrazów, pięknych strojów i dialogów. Nie wiem, czy należy on do tego typu seriali, które mogę oglądać wiele, wiele razy, zanim na chwilę mi się znudzą ;), ale na pewno czekam na jego kontynuację wiosną 2015. 

bientôt!


P.S. Mało brakowało, a bym zapomniała o prawie najważniejszej rzeczy: czołówce serialu. Zakochałam się w tej piosence! :) KLIK


piątek, 24 października 2014

Pióro najmłodszej siostry pobiegło po papierze...

Będąc na wakacjach nad morzem, pojechawszy po zakupy do Wejherowa, nie mogłam odmówić sobie wejścia do księgarni. Jak zwykle. Zresztą, księgarnia ta jest jedną z moich ulubionych, gdyż już nieraz dostałam w niej to, czego gdzie indziej dostać było niepodobna, a poza tym mają tak duży wybór książek, że można tam siedzieć cały dzień i znaleźć tony książek dla siebie. Ja niestety miałam tylko niecałe pół godziny... Niemniej jednak dokopałam się tam do wszystkich powieści sióstr Bronte. Ponieważ nie jestem wystarczająco kasiasta, a do tego kupiłam jeszcze dwa prześliczne wydania Dumy i Uprzedzenia i Rozważnej i Romantycznej, byłam zmuszona wybrać tylko jedną. I tak padło na Annę, gdyż Emilię i Charlottę już czytałam. Kupiłam Agnes Grey.


Przeczytałam tę książkę dwa razy, w pewnym odstępie czasu. I chyba dobrze zrobiłam, bo czytając ją za pierwszym razem miałam zupełnie inne odczucia niż za drugim; bardziej negatywne chyba.

Czytając Agnes Grey po raz pierwszy miałam niejasne wrażenie, że czytam pierwszą, zupełnie niedopracowaną wersję Jane Eyre. Nasuwały mi się wyraźnie podobieństwa stylistyczne, niektóre rozwiązania sytuacyjne. Prawdopodobnie miało na to wpływ również to, że byłam wtedy dość świeżo po zapoznaniu się z biografiami i różnymi teoriami na temat sióstr Bronte, między innymi tą, która twierdzi, że wszystkie książki napisała Charlotta. I być może tak jest, nie mnie to sądzić. Choć przyznam, że sposób prowadzenia narracji, styl, jak już wspomniałam, oraz kilka innych faktów z biografii najstarszej siostry mogłoby posłużyć za mocne argumenty za.

Po drugim czytaniu nadal widziałam wszystkie podobieństwa z twórczością Charlotty. Zauważyłam też stwierdzenie bohaterki dotyczące jej miłości do morza, pokrewne z odczuciami najstarszej z sióstr. Uderzyło mnie jednak podobieństwo losów Agnes i Anny; obie najmłodsze, swego rodzaju beniaminki rodziny, zostają guwernantkami. Idzie im to dość ciężko, nie potrafią zapanować nad swoimi wychowankami. Agnes zakochuje się w nowym wikarym. Istnieją pewne przesłanki pozwalające twierdzić, że Anne była również w pewnym młodym duchownym zakochana... 
Tym razem mam wrażenie, jakby Agnes Grey była próbą naprawienia tego, co w rzeczywistości, w życiu Anne, nie wyszło. Tak, jakby autorka chciała napisać swoje własne życie tak, jakby może chciała, żeby się potoczyło. W rzeczywistości ukochany Anne zmarł, siostrom nie udało się założyć szkoły, o której marzyły. 
Być może "Charlottowe naleciałości" są skutkiem jakiejś korekty wykonanej przez starszą siostrę, lub pomocy w pisaniu? Przecież była ona już wtedy pisarką, a Anne nie miała zbyt wiele doświadczenia.
W takim odzwierciedleniu Agnes... wydaje się smutną historią. A jednak książkę czyta się bardzo przyjemnie, a na koniec pozostawia ona bardzo ciepłe uczucia, cieszymy się ze szczęścia bohaterki. 
W skrócie: polecam. Gorąco polecam! :)

A bientôt! 

poniedziałek, 20 października 2014

Czerwona sukienka. / The Red Dress.

The Red Dress

I always saw, I always said
If I were grown and free,
I’d have a gown of reddest red
As fine as you could see,

To wear out walking, sleek and slow,
Upon a Summer day,
And there’d be one to see me so
And flip the world away.

And he would be a gallant one,
With stars behind his eyes,
And hair like metal in the sun,
And lips too warm for lies.

I always saw us, gay and good,
High honored in the town.
Now I am grown to womanhood….
I have the silly gown.


Od momentu, kiedy ją po raz pierwszy zobaczyłam na stronie Metropolitan Museum of Art, zakochałam się w niej. W jej kroju, kolorze, fakturze, zdobieniach. Została Sukienką. Niewykluczone, że to właśnie ją będę się starała uszyć jeszcze w tym roku. Na razie popatrzcie i popodziwiajcie razem ze mną. :)

From the very moment I first saw it on the Metropolitan Museum of Art's website, I fell in love with that dress. With the cut, the colour, the texture, the trimmings. It became The Dress. I think this might be the one that I'll try to recreate this year. But for now, just look and admire it with me. :)







Wiersz autorstwa Dorothy Parker.
The poem is by Dorothy Parker.

I hope you like it as much as I do! :)

A bientôt! 


sobota, 18 października 2014

Sukienkowa Wishlista :)

Na początek - ilustracje. Bynajmniej nie poustawiane w kolejności "chcenia". Ot, tak po prostu. :)














Z tych wszystkich sukienek najbardziej chyba chcę te wszystkie wczesnowiktoriańskie, w tym na pierwszym miejscu ex aequo czerwona z długim rękawem i błękitna z fashion plate'a. 
Tak jak wcześniej wspominałam, sporo miejsca na wishliście zajmują suknie z Małych Kobietek z 1994 r. Uważam, że są cudowne, a najbardziej podoba mi się błękitna suknia dzienna Meg. 
Jeżeli chodzi o jedyną w tym zbiorze sukienkę regencyjną, nawet mam już materiał. Szkoda, że maszyna ledwo zipie. ;)
Oczywiście nie mogło zabragnąć miejsca dla mojej all-time favourite - sukni w biało-granatowe paski, z tiurniurą. Szczerze mówiąc, nie przepadam zbytnio za tym okresem w modzie, ale tę suknię uwielbiam bezkrytycznie. 

Na razie zupełnie nie mam czasu szyć. W przerwie między czytaniem "W Paryżu dzieci nie grymaszą" a "Książeczką o człowieku" Ingardena, wertuję biologię Villee'go próbując napisać pracę na lektorium z biologicznych uwarunkowań zachowania i uczenia się. ;)
Tak więc jak na razie moje posty będą (w zasadzie już są) bardziej "teoretyczne" - o książkach, filmach, sukienkach, które bym chciała mieć. :D 
Żeby jednak nie zatracić charakteru bloga, mam zamiar uszyć do końca roku kalendarzowego jedną suknię, i może coś z bielizny. A co. Nie można przecież rezygnować z siebie na studiach, trzeba tylko bardziej ogarnąć się organizacyjnie ;) 

A bientôt! 

poniedziałek, 6 października 2014

O westchnieniach pani Allen i trefieniu włosów. / On Mrs. Allen's sighs and hairdressing.


"[Pani Allen] doskonale się nadawała do wprowadzenia młodej damy w towarzystwo, sama bowiem za żadne skarby nie opuściłaby żadnego przyjęcia. Poza tym uwielbiała się stroić. Tak wielką wagę przywiązywała do wyglądu, że towarzyski debiut naszej bohaterki mógł się odbyć dopiero po trzy- czy czterodniowych studiach nad najnowszą modą, gdy gotowa już była suknia pani Allen, naturalnie w najmodniejszym fasonie. Catherine też poczyniła pewne zakupy i wreszcie nadszedł upragniony dzień debiutu w salach asamblowych. Jej włosami zajęła się najlepsza fryzjerka, suknia została wybrana z największą troską i wkrótce pani Allen i jej pokojówka zgodnie orzekły, że panna Morland wygląda dokładnie tak, jak powinna."

"In one respect [Mrs. Allen] was admirably fitted to introduce young lady into public, being as fond of going everywhere and seeing everything herself, as any young lady could be. Dress was her passion. She had a most harmless delight in being fine; and our heroine's entree into life could not take place till after three or four days had been spent learning what was mostly worn, and her chaperon was provided with a dress of the newest fashion. Catherine, too, made some purchases herself, and when all these matters were arranged, the important evening came which was to usher her into the Upper Rooms. Her hair was cut and dressed by the best hand, her clothes put on with care, and both Mrs. Allen and her maid declared she looked quite as she should do."

Wszyscy, którzy czytali Opactwo Northanger muszą doskonale pamiętać wieczór, w którym Catherine Morland po raz pierwszy spotyka pana Tilney'a! Jednakże cytat powyżej ma z owym wydarzeniem niewiele wspólnego, gdyż opisuje przygotowania Catherine do jej pierwszej wyprawy do Sal Asamblowych, podczas którego to pani Allen wzdychała raz po raz powtarzając "Bardzo bym chciała, abyś zatańczyła, moja droga", nużąc tym trochę swoją podopieczną. Ja jednak zgadzam się z Catherine, że musiała być to bardzo poczciwa kobieta - ona chciała dobrze; tylko nie bardzo mogła cokolwiek zrobić. :)


A związek tego cytatu z moim postem jest taki... Czytając Opactwo po raz któryś z kolei zadumałam się nad tym fragmentem, wyobrażając sobie przygotowania na taki bal... Jakżebym chciała kiedyś uczestniczyć w czymś takim, choćby i nawet z taką wzdychającą nad uchem panią Allen. 
Suknia jest w szyciu (baardzo wczesne etapy, maszyna mi się popsuła;)). Ale pomyślałam, że mogę chociaż poeksperymentować z włosami! Niestety, moimi nie "zajęła się najlepsza fryzjerka", tylko ja sama, ale uważam, że i tak fajnie wyszło! 

I was re-reading Northanger Abbey (again) and I started wondering about Catherine Morland's dress, Mrs. Allen's dress, what they looked like, how they might have felt... I'd love to go to a ball like that one day. Even if I'd have to listen to a Mrs. Allen constantly sighing "I wish you could dance, my dear". ;)
My regency ball dress is in the making (very early stages, my machine is broken and I have to buy a new one;)). The hair... Well. Generally speaking this is my imaginary take on "what Catherine Morland's hair might have looked like".

Trochę bajkowo... :)






Aparatem bawiła się moja młodsza siostra, lat 14, więc ujęcia są dość eksperymentalne. Ale kudos, nie jest źle. ;)

Na koniec jeszcze nieodłączna słitfocia - jakoś ostatnio często się tu pojawiają :P - na której uwieczniłam fryzurę w połowie procesu destrukcji. Bardzo mi się spodobało to, jak moje włosy się ułożyły; tak trochę grecko. Kojarzy mi się to trochę z Megarą z Herkulesa. :D 

Ultimately, a selfie. :P I was undoing the hair and fancied the way they looked in the middle of that process. It looks sort of ancient grecian to me. It reminds me of Megara from Disney's Hercules. :D



A bientôt! :)

piątek, 3 października 2014

Seria postów na bardzo przyjemny temat, czyli...


Ostatnimi czasy mało oglądam filmów kostiumowych i pomyślałam, że czas odświeżyć pamięć i obejrzeć wszystkie te, które mam w domu po raz n-ty. :D Przy okazji, łącząc przyjemne z... no cóż, przyjemnym, postanowiłam stworzyć serię postów-recenzji, a raczej moich baardzo subiektywnych opinii i przemyśleń na ten temat. ;)

Na pierwszy ogień jeden z moich najulubieńszych filmów - Małe kobietki z 1994 r. 



Uwielbiam ten film! 
Po pierwsze, kreacje aktorskie. Uważam, że każda z sióstr March została odegrana autentycznie, zgodnie z zamysłem Louisy May Alcott; słowem - każda jest właśnie taka, jak powinna być. Amy (mała Kirsten Dunst, wspaniała!) - trochę próżna i rozkapryszona, ale w gruncie rzeczy słodkie dziecko. Beth (Claire Danes) - nieśmiała i łagodna - dobra dla wszystkich, anielska wręcz. Jo (Winona Ryder) - dokładnie tak ją sobie wyobrażałam czytając książkę; roztrzepana, rozbiegana, trochę niepasująca do tego spokojnego, podmiejskiego, dziewiętnastowiecznego życia, chcąca się gdzieś wyrwać. Meg (Trini Alvarado) - moja ulubiona Marchówna! Opiekuje się siostrami, jako najstarsza z nich, jest rozsądna, ale też trochę próżna. No i oczywiście najpiękniejsza. ;)

Jeśli bym miała się z którąś spróbować zidentyfikować, to chyba właśnie z Margaret; wydaje mi się, że mamy podobne charaktery i upodobania. :)

Nie można oczywiście pominąć pani March, czyli Marmee! Wspaniała Susan Sarandon wprost emanuje macierzyńską miłością do swoich filmowych córek.

Młody Batman, ekhm, Christian Bale, sprawia, że Laurie jest miliony razy bardziej uroczy i gentleman-like niż w książce (o ile się w ogóle da;)).

Drugą rzeczą, dla której uwielbiam ten film, są STROJE. Uważam, że są dość poprawne historycznie, o ile mogę to stwierdzić z moim wciąż niewielkim zasobem wiedzy na ten temat. Być może jakieś szczegóły się nie zgadzają. Jednak, szczerze mówiąc, zupełnie ale zupełnie mi to nie przeszkadza! :D Stroje te robią wspaniałe wrażenie, budują klimat filmu, świetnie pokazują też różnice klasowe, majątkowe pomiędzy bohaterami; wyraźnie widzimy, że Hannah to służąca, Marchowie to ludzie niegdyś bogaci, którym wiedzie się teraz trochę gorzej, a Belle Gardiner czy Sally Moffat to córki ludzi bardzo zamożnych. 
Kilka sukienek z tego filmu znajduje się na mojej sukienkowej wishliście, którą zapewnie niedługo również opublikuję. ;)

Zazwyczaj, kiedy oglądam film nakręcony na podstawie książki, denerwują mnie nieścisłości i pominięcia niektórych, (najczęściej) według mnie ważnych, wątków. Co dziwne, Małe Kobietki są tak dobrym filmem samym w sobie, że wcale nie zwracam na to uwagi, tylko śledzę to, co pokazano na ekranie. Jest to dla mnie naprawdę zadziwiające, i oznacza, że pan scenarzysta odwalił kawał dobrej roboty jeśli chodzi o dopasowanie filmu do mojego gustu (co z tego, że urodziłam się rok po jego powstaniu :D).

Podsumowując, polecam ten film całym sercem! 
Oglądajcie i dzielcie się przemyśleniami, uwielbiam dobre dyskusje na ciekawe tematy! ;)

czwartek, 11 września 2014

Tag: Gdybym była częścią garderoby... / If I were a piece of clothing...

... byłabym chyba koszulką na gorset. Wiem, może to brzmi dziwnie, ale ostatnio sobie nad tym chwilę myślałam (nic lepszego do roboty, wciąż wakacje;)), i chyba taka właśnie jestem. Czyli? Taka o:

1. Delikatna - jak każda kobieta powinna być :)
2. Jestem dość ładna, lubię siebie, ale istnieją piękniejsi ode mnie.
3. Mam swoje dobre strony - jak takie wstawki z uroczej koronki, ale też i wady - jak na przykład niewykończony szew, i muszę nad sobą pracować.
4. Z wierzchu łagodna, pod spodem ukrywam stal :D - mam dość silny charakter.
5. Lubię być doceniona, ale nie lubię być na zupełnie pierwszym planie. 

Wydaje mi się, że to właśnie charakteryzuje taką koszulkę. :P Pewna zwiewność, lekkość, delikatność, urok (te koronki!;)). A pod spodem... twardy gorset. Doceniamy ją, bo chroni suknię od gorsetu i gorset od sukni, ale nie widzimy. Taki cichy przyjaciel. :D

... I'd be a corset cover. I know, it sounds funny, but I've been thinking about it (nothing better to do, still on vacation ;)), and I thought that it depicts me, my character very well.

1. I'm delicate - as every woman should be :)
2. I'm quite pretty, but not beautiful.
3. I've got some good sides - just like these lacey parts of the corset cover :), and some defects, disadvantages - like an unfinished seam. I have to work on my character. 
4. I'm quite gentle from the outside, but I'm hiding steel beneath. :D My character is quite strong.
5. I like when people appreciate what I do, but I don't like being in the spotlight. 

I think this is just what a corset cover is like. :P Some kind of lightness, delicacy, charm (the lace!;)). And underneath... steel bones, a good corset. We appreciate it, because it protects the dress from the corset and the other way round, but still, we don't see it from the outside. A quiet friend. :D

Chciałabym, żeby z tego postu zrobić tag. Chciałabym wiedzieć, jaką częścią historycznej (albo i niekoniecznie) garderoby się czujecie! :D
Nominuję Eleonorę AmalięFobmroweczkęPorcelanęMarylou i Pannę Wrońską. To są właściwie jedne z moich ulubionych blogów (czujcie się skomplementowane, panie :)). 

I'd like this post to become a tag. I'd like to know what piece of clothing people think they are :D I nominate the above-listed blogs. Have fun!

Oto obrazek do wstawienia na bloga, jak ktoś chce. Nikogo nie zmuszam ;)




A bientôt! 

wtorek, 2 września 2014

To mnie postarza!

Mam na myśli, oczywiście, program do obróbki zdjęć. :D
Naszła mnie ochota, żeby się pobawić w  przerabianie zdjęcia na "stare", jak to zrobiła Eleonora, tyle, że nie patrzyłam prawie wcale na jej instrukcję, a kombinowałam i łączyłam różne funkcje sama. 

Oto efekt:


Nie jest to cud fotografii (no i wyglądam jak topielica z tymi sinymi ustami :P), ale samo układanie włosów i zakładanie pereł, które noszę baardzo rzadko było świetną zabawą, nie mówiąc o przeróbkach. :D
No i o tym, że używałam do tego celu trzech różnych programów, bo każdy miał funkcję, której nie miał ten drugi, a w trzecim z kolei najlepiej działała ta, co drugi jej nie miał. 

Zabawa przednia, polecam na nudę - mnie szczerze mówiąc już ciągnie do nauki, trochę te wakacje długie... ;) A i tak w grudniu będę narzekać, że już mi się nic nie chce i po co to wszystko. :D 

No cóż. Pozostaje mieć nadzieję na jakieś dobre, nowe filmy historyczne!

A bientôt! :) 

poniedziałek, 1 września 2014

Ach, te wakacje!

Po prawie trzech miesiącach milczenia znów się odzywam. W czerwcu myślałam, że w wakacje będę miała multum czasu na szycie i we wrześniu będę już tak obszyta, że hej! Oczywiście, byłam w błędzie :D

I'm back after almost three months of complete silence. In June I thought that during holidays there will be so much free time for sewing and stuff that I won't know what to do next, but - surprise - I've never been more wrong!

 
Między innymi wyjazdami byłam na dwóch obozach skautowych, z czego na jednym potrzebowałam sukni, która mogłaby choć udawać taką z czasów Króla Artura i Rycerzy Okrągłego Stołu. Zabrałam się do roboty, i w cztery dni (sama się sobie dziwię, że dałam radę tak szybko) zdążył powstać wykrój, mock-up z prześcieradła i właściwa suknia. Przebieg mojej pracy:

Fortunately, it appeared that I needed a sort-of-medieval dress. I sat down, and managed to work out a pattern, make a mock-up and sew a complete dress in just four days! I'm amazed that I managed to do it in such a short period of time! The making-of:
 
Mock-up

Dziurki, dziurki, dziurki ;)


 Wybaczcie słitfocię w lustrze, ale nie miałam możliwości zrobienia innego zdjęcia.
Suknia nie posiada rękawów. W sumie to po uszyciu jej do stadium widocznego na zdjęciu uznałam, że tak mi się podoba i nie będę już nic zmieniać. :P Ale nie wykluczam, że w przyszłości suknia się ich dochrapie, bo akurat będzie mi się chciało je doszyć. 
Suknia jest bardzo szeroka na dole i strasznie mi się to podoba, bo w połączeniu z ciężkością materiału zapewnia to cudownie układające się fałdy spódnicy!
Bardzo dumna jestem też z ręcznie obszywanych dziurek sznurowania - jest ich łącznie 40! 

Selfie not intended; I just wasn't able to take another photo before leaving for camp with the dress.
The dress doesn't have proper sleeves, but that's only because I decided I liked it better without them. But I might sew them on someday. :)  
I love the drape of this dress - the heavy material and the width of the skirt make it awesome! Also, I am insalnely proud of the hand-finished lacing holes - there are 40 of them! :D
 
Z serii: niemampojęciajaktomożliwe; moje regencyjne long stays, których nie byłam łaskawa obszyć lamówką od ostanich trzech miesięcy, okazały się za duże (podczas wakacji sporo tłuszczyku zamieniło się w mięśnie, jakoś tak aktywnie spędzałam czas :P) i muszę szyć nowe. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, jednak opóźnia to szycie sukni regencyjnej o jakieś kolejne dwa czy trzy tygodnie. 

My regency long stays that'd been waiting for bias binding for the past three months turned out to be too big (a lot of my fat turned into muscles this summer;)) and I have to sew another pair. I'm glad that I didn't sew the binding on in June (I don't have to spend money on another bias tape, yay) but that means that I will have to postpone sewing of my regency dress for another two or three weeks. 

Jakoś tak się cieszę, że znów coś zaczęłam tu pisać. To jak powrót do starych znajomych :P 
Ciekawa jestem tylko, jak długo jeszcze pociągnie moja maszyna do szycia; przy tej sukni już strasznie rwała nitkę, no i zepsuło się automatyczne nawijanie dolnej szpulki, co musiałam robić ręcznie -.- (ma-sa-kra). W związku z tym byłabym wdzięczna za wszelkie sugestie co do tego, jaką maszynę kupić, gdy ta już padnie. Jakieś rekomendacje marek, konkretnych modeli maszyn itd. 

A bientot! :)

środa, 18 czerwca 2014

Jane Austen i jej racjonalne romanse.

This post is about a newly published book in Polish, so there won't be an English version.


 Ten post czeka na mój czas i miłosierdzie już od jakichś trzech tygodni, więc go dziś skończyłam i publikuję. ;)

Jak pisałam w poprzednim poście, w moje lepkie łapki trafiła pewna książka. Tytuł jej - "Jane Austen i jej racjonalne romanse". Jako że jestem pożeraczem książek, które mają piękne okładki, są pięknie wydane, i których tytuły brzmią interesująco, zabrałam książkę sprzed nosa kochanej Mamusi, która odłożyła ją na chwilę na bok przeczytawszy kilka stron, z zamiarem powrócenia do niej za chwilkę (to był BŁĄD :D) i zabrałam się do czytania.

Na początku może powiem, że ja zdecydowanie lubię, tak, lubię biografie. Niektórym może się wydawać to nie do pojęcia, innym zaś całkiem naturalne, jednakowoż uważam tego typu książki za bardzo interesujące. Czytasz o swoim ulubionym autorze/kimś, kogo podziwiasz, o jego życiu, zwyczajach, bla bla bla... Czy to nie jest ciekawe? Poza tym, można nieco poznać realia epoki ;), szczególnie, jeśli trafi nam się tak smakowity kąsek jak autobiografia.

Niestety, (snif snif) ta książeczka nie jest autobiografią. To chyba jedyna jej wada, bo poza tym znalazłam same plusy:

1) Jest o Jane Austen <3 ;)
2) Jest napisana przystępnym, łatwym, a jednak eleganckim językiem
3) Autorka jest tłumaczką (jak dla mnie najlepszą...;)) dzieł panny Austen
4) Książka jest wystarczająco wyczerpująca, żeby dowiedzieć się bardzo wiele o życiu autorki "Dumy i Uprzedzenia", jej rodzinie, znajomych, miłościach, okolicznościach powstawania jej dzieł etc, a zarazem jakoś zachęca, by pogrzebać głębiej
5) Zawiera notkę na temat okresu historycznego, w którym żyła Jane - świetne dla osób, które nie są za bardzo w temacie. :)

Tyle ma powiedzmy zalet "głównych" ta piękna książka. Jest jedną z najciekawszych, jakie czytałam, i zdecydowanie ją polecam, jeśli ktoś uwielbia książki Jane Austen, tak jak ja. 

Tuż po przeczytaniu tego dziełka uszyłam sobie regencyjne long stays J.S. Bernhardta. Niestety, cały czas czekają na obszycie dziurek i oblamowanie. To będzie w następnym poście:





A bientot! :)

poniedziałek, 26 maja 2014

Odkryłam...

...co bym chciała robić przez całe życie gdybym tylko mogła! :D A mianowicie tańczyłabym kontredanse. No dobra, może to lekka przesada, ale nie zmienia to faktu, że english country dances są jedną z największych przyjemności w życiu. I nie dziwię się już (tak naprawdę to nigdy się chyba nie dziwiłam...) Lydii Bennet, że tańczyła jak najwięcej się dało i kiedy tylko się dało. 

Ze mną było tak... Przypadkiem trafiłam na facebooku (ach, cóż byśmy bez niego zrobili;)) na wydarzenie - wieczorek taneczny z nauką kontredansów organizowany przez zespół Fontana dei Pazzi. Zawsze chciałam się uczyć jakichś tańców dawnych, więc wyciągnęłam moją przyjaciółkę i poszłyśmy na wieczorek nie znając nikogo innego. Po przetańczeniu pierwszego tańca bardzo mi się spodobało. Po drugim jeszcze bardziej, a po piątym czy którymś innym z kolei wpadłam i pokochałam kontredanse! :D

W związku z tym moje kostiumowe plany wzięły i zrobiły w tył zwrot, tak mniej więcej o pięćdziesiąt lat (zrobiły też zwrot w przód, ale nie będę pisać o ile, bo ciężko mi to dokładnie określić; z wieku XVIII w XIX ;)). :P Planowałam bowiem uszycie round gown i potem jakoś bielizny i sukni z lat około 1860. Zrezygnowałam (jak to dobrze, że nie kupiłam jeszcze materiału!). Przeżywam ponowny zachwyt regencją - głównie za sprawą cudownej książki, którą aktualnie czytam (jak skończę to zrecenzuję na blogu:)), a mianowicie "Jane Austen i jej racjonalne romanse" pióra Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej, najwspanialszej tłumaczki dzieł tej autorki (np. to ona wymyśliła tytuły "Rozważna i Romantyczna", czy "Duma i Uprzedzenie", których teraz używają wszyscy). Dodatkowo teraz, kiedy nauczyłam się tańczyć przynajmniej kilka tańców z tamtej epoki, jest mi ona jakoś bliższa, więc postanowiłam uszyć sobie garderobę regencyjną. Celować będę w lata około 1810 r., czyli w nic dokładnego, a raczej w coś, co mi się spodoba. ;)

Kupiłam dziś zasłony na suknię. Ale najpierw chyba machnę gorset i halkę. Szczególnie gorset by się najpierw przydał, żeby mieć dobre wymiary na sukienkę. ;)
A materiał na nią jest śliczny. Są to zasłono-firanki z IKEI, z cienkiej bawełny, z jakby jednym splotem materiału co jakiś czas grubszym, z małymi węzełkami (yyy?). Nie jestem dobra w opisywaniu materiałów... Można popatrzeć tu: klik. Więcej widać na drugim zdjęciu, ale w rzeczywistości materiał jest duuużo piękniejszy :)

 

Do innych blogerek krynolinowych: liczę na bogate sprawozdanie z pikniku w Pszczynie! :)

A bientot! :)
.

czwartek, 15 maja 2014

A po maturze...

...bynajmniej nie chodziłam na kremówki. W zasadzie to jeszcze kilka mi tych potworków egzaminacyjnych zostało - chemia rozszerzona jutro, oraz ustny angielski i ustny polski w przyszłym tygodniu.
Właśnie jestem w trakcie ostatnich powtórek z chemii, w nastroju "po-co-to-wszystko-i-tak-źle-mi-pójdzie", więc postanowiłam na chwilę odłożyć chemię i zrobić coś przyjemniejszego, czyli na przykład napisanie posta na bloga. :) (Jak tylko go skończę - wracam do elektrochemii... :/)

Od ostatniego posta nie robiłam zbyt wiele rzeczy dotyczących kostiumingu w jakiejkolwiek postaci. W zasadzie zrobiłam dwie rzeczy:
1. za mały gorset
2. obejrzałam film i kawałek serialu historycznego.

1.  Wykrój nań wzięłam z tej strony, ponieważ miał dobry kształt (Internety mi powiedziały, że to wykrój z 1844 r, skłonna jestem uwierzyć (gorset nr 1)), był za darmo, i, co najważniejsze, był, czyli nie musiałam (tak myślałam, hehe) opracowywać wykroju sama. ;)
Po uszyciu mock-upu niestety okazało się, że gorset jest... za krótki. Wymiary, że tak powiem, poziome, są w zasadzie ok, jakieś delikatne poprawki trzeba tylko nanieść, tu dodać centymetr, tam odjąć. No ale cóż, kiedy w pionie gorset jest dobre 5 cm za krótki! :D No i muszę teraz wydłużyć sobie wykrój. Na szczęście umiem to zrobić. Gorzej z rysowaniem wykrojów od początku...

2. Obejrzałam "The Other Boleyn Girl" ("Kochanice Króla") z Natalie Portman i Scarlett Johansson. Kostiumowo bardzo mi się podobał. :) Nie wiem, jak z autentycznością i poprawnością historyczną strojów, ale w każdym razie były bardzo piękne. Jednak scenariusz i akcja mnie nie zachwyciły. Na pewno nie będę go oglądać znowu. Raz wystarczy. ;)

Serial, którego obejrzałam jeden sezon (10 odcinków), i który jakoś zgrał się w temacie z filmem, to "The Tudors" ("Dynastia Tudorów"). Szkoda słów. Zupełnie mi się nie podobał; zbyt powolna akcja (obejrzałam do końca ten sezon, bo miałam nadzieję, że w końcu coś się rozkręci...), stroje mało historyczne, a do tego co chwilę pojawiają się sceny, że tak to ujmę, 18 +. Co za dużo, to niezdrowo... Nie podoba mi się to, że w dzisiejszych filmach, serialach ciężko jest się scenarzystom czy reżyserom obejść bez epatowania nagością i seksem. Dlatego wolę na przykład oglądać starsze seriale. Choć aby być sprawiedliwą, muszę powiedzieć, że są filmy, w których nagość jest pokazana w subtelny i delikatny sposób, tak jak powinna być, jeżeli w ogóle. Uważam, że jest to sprawa prywatna i dlatego mnie razi, kiedy pięć razy w jednym odcinku widzę króla Henryka VIII z kolejną kobietą w łóżku. Może jestem staroświecka; jeżeli tak, to wolę taka pozostać. A poza tym - czy w końcu wszystkie nie "próbujemy robić wieku [wstaw dowolny] w dwudziestym pierwszym", jak to ładnie ujęła Eleonora w swoim opisie profilu? ;) 

Wracając do roku 2014; chyba nie uda mi się być na pikniku w Pszczynie, chociaż strasznie bym chciała. Matury bardzo efektywnie uniemożliwiają mi zajęcie się szyciem czegokolwiek, ergo nie miałabym żadnej sukni. Cóż, może za rok! :) 
Będę czekać więc na obfite relacje fotograficzne i słowne na innych blogach.

Chemia wzywa...
A bientot! :)


sobota, 5 kwietnia 2014

AAAAAAAAAAAAAAAAA

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA MATURA ZA MIESIĄC, RATUNKU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
(MY SCHOOL-LEAVING EXAM IS IN A MONTH O.O)
***

To tak tytułem wstępu. Jak już sobie wrzasnęłam, pora chyba na wyjaśnienie mojej półtoramiesięcznej nieobecności w naszej cudownej krynoliniastej blogosferze. :)
Alors, za miesiąc mam maturę. Co pociąga za sobą pewne okoliczności nazwane przeze mnie roboczo "aarghmuszęsięuczyćniezdążęzpowtórzeniemcorobić". Zdaję bowiem rozszerzoną chemię i biologię, jak również angielski na tym samym poziomie, no i polski i matmę na podstawie. Wszystko wymaga ode mnie poświęcenia całego mojego czasu na powtórki, a najbardziej chemia i biologia, które muszę zdać na minimum 80%, bo (fanfary, werble, tatatatam) DOSTAŁAM SIĘ NA UNIWERSYTET W EDYNBURGU!!! (siubidubidubiparampapampam dubi dubi łaa...) Ok, odbija mi... W każdym razie strasznie się cieszę z tego powodu, pomijając oczywiście jeden fakt, który mnie niewymownie smuci, a mianowicie to, że nie będę mogła być na zlocie w Ojcowie - rok akademicki zaczyna mi się tam już 8.09. :/

So that was a beginning. Now that I have already yelled, it's time to explain my over monthly absence on my blog. :) Alors, I'm sitting my school-leaving exam in a month. And that requires me to REVISE a lot. And I'm all like "aahthisistoomuchtoreviseandtoolittletimewhatshouldIdomomhelp". I'm sitting Advanced Level Biology and Chemistry, as well as Advanced Level English, and Maths and Polish on the Basic Level. And this makes me revise all the time, especially Biology and Chemistry, because I have to get at least 80% on these two exams, because I got a conditional offer of place at the University of Edinburgh (I am SOOOOO HAPPY!!!! :)) and I don't want to lose it.  

Także następne posty z czymkolwiek uszytym pojawią się dopiero w maju. Poza tym planuję bardzo "szyciowe" wakacje - będą długie ;)
Mam już zaplanowane, co szyję następne: XVIII-wieczna halka, następnie round gown:

So you'll see new posts on my blog around mid-May. But I'm planning to sew a lot during these long holidays after having passed the bloody exam. ;)
I've already planned some projects: a XVIIIth cent. petticoat, a round gown like this ;) :

Moja inspiracja :)
Już nawet znalazłam dobry materiał (w przystępnej cenie!;))...
Potem, albo gdzieś w międzyczasie będę szyła gorset gdzieś tak z połowy XIX wieku. Mam już nawet wycięty wykrój :P W jakiejś dalszej przyszłości marzy mi się suknia z lat 1840 i druga trochę późniejsza, taka jakaś Scarlett O'Hara... ;) No ale to może w wakacje. 
Tymczasem, do zobaczenia gdzieś w maju, już pewnie z uszytą halką i zaczętym gorsetem. ;)

 I've already found a similar cotton (and very reasonably priced!)...
And in the meantime I plan to sew a mid-XIX cent. corset. I even have a pattern already cut :P
And later, maybe during the holidays, I want to make a 1840s dress, and another one from the Civil War period. But I'm never going to be able to cinch my waist to 17"; unfortunately, I'm not Scarlett O'Hara... ;) 

That's all I guess.
See you in May! :)

A bientot!

piątek, 21 lutego 2014

Wreszcie. / Finally.

Wreszcie mogę już sobie dać spokój z tym gorsetem. Mam dziwne wrażenie, że sporo blogerek kończy szycie gorsetów z nastawieniem "nigdy więcej" i stwierdzeniem, że jednak to jest uzależniające. Nie wyłamałam się ze schematu. :P
Tak jak Eleonora, uważam, że wsuwanie fiszbinów w tuneliki jest świetne - widzisz efekt, wszystko zaczyna wyglądać jak gorset. Ale obszywanie lamówką uroczyście zaliczam do najbardziej znienawidzonych zajęć świata - głównie z powodu tabs na dolnej krawędzi gorsetu.

Finally. I've finished the stays and I can put it away for a while. I have a strange feeling that a lot of bloggers finishes sewing their stays with two thoughts in their minds: "Never again" and "Stays are addictive". I must confess I didn't break the scheme. :P
I think that sliding bones into boning channels is amazing - you start to see the effect, the stays. But finishing stays with bias tape is officially one of the worst jobs in the world - mainly because of the tabs at the bottom of the stays. 

Zdjęcia: / Photos:





Jak to wygląda na mnie? Ano tak: / How it looks on me: 



Wiem, wygląda jakbym trochę za nisko go założyła. Ale to moja Mama tak mnie ścisnęła, ze bardziej się nie dało, w związku z czym mój biust jest ściśnięty i wypchnięty w górę, że hej! :P Ale było wygodnie. Błogosławię to, że postanowiłam jednak wpuścić fiszbiny w patki. NIC się nie wrzyna. 

I know, it looks like I'm wearing it a bit too low. Or maybe it's my Mum's fault - she laced the stays so thight that my bust is all squashed and sooo up high :P But it was rather comfortable. I love the fact that I decided to put the boning in the tabs as well. NOTHING frets.


Oczywiście, z jakością zdjęć wiecznie to samo - aparatu brak. Ale będzie. ;)
 

Always the same thing with photo quality - I don't have a camera. But I plan to buy one. ;)

Taak. No więc (wiem, że nie powinno się tak zaczynać zdań...) moja pierwsza "naprawdę" uszyta rzecz jest ukończona. Jestem jednocześnie dumna i trochę mi wstyd, że wszystko jest trochę krzywe...;) Ale cóż. Dopiero się uczę. :P
 

Well. My very first "real" sewing project is finished! I'm proud of myself and a bit ashamed at the same time - everything is a little bit askew. But shh... I'm learning! :P

Możliwe, że będzie więcej, uwaga, dobrych zdjęć mnie w gorsecie jutro. Mam przyjaciółkę z aparatem i zamierzam to wykorzystać. ;)
 

It's possible that tomorrow there will be more, attention everyone, good quality pictures of me wearing the stays. I have a friend with a camera and I plan to make her my photographer. ;)

Tyle o nim. Mam nadzieję, że poza metalowymi kółeczkami nie razi niehistorycznością...

That's it. I hope that apart from metal eyelets it's not so very historically inaccurate...

Chciałam się z Wami jeszcze podzielić muzyką, która trzymała mnie przy życiu w trakcie ręcznego obszywania tego gorsetu lamówką. Niemożliwością jest siedzenie i szycie... Już rozumiem, dlaczego kiedyś, jak kobiety szyły, to jedna czytała na głos. Inaczej umarłyby z nudów po wyczerpaniu plotek. ;)

I also wanted to share with you the music that carried me through finishing the stays by hand. it is absolutely impossible to just sit and sew... I now understand why when women were sewing, one of them would read to others aloud. Otherwise they would die out of boredom after having exchanged all the gossip. ;)

               Słuchałam chyba półtorej godziny. Potem mi się znudziło, bo dużo tematów się powtarzało. 

                                                                     The Flyin' Fiddle!

            Ok, przyznaję, mam słabość do muzyki irlandzkiej... ;) / Ok, I confess, I love Irish music... ;)

"Called by the fiddle to the middle of the muddle where a cow with a caper sent the small dog squealing, Moon in a fuddle went to huddle by the griddle but he slipped in a puddle and the world went reeling!" <3 KOCHAM TO! I umiem zaśpiewać :> 
I LOVE THIS. And I can sing this :>

Tak, uwielbiam muzykę irlandzką. 
I kocham "Władcę Pierścieni". A ta piosenka z musicalu jest cudowna. :)

Yes, I love Irish folk songs.
And I love "Lord of The Rings". And this song from the musical is absolutely outstanding and amazing. :)


 A bientot! :)