piątek, 24 października 2014

Pióro najmłodszej siostry pobiegło po papierze...

Będąc na wakacjach nad morzem, pojechawszy po zakupy do Wejherowa, nie mogłam odmówić sobie wejścia do księgarni. Jak zwykle. Zresztą, księgarnia ta jest jedną z moich ulubionych, gdyż już nieraz dostałam w niej to, czego gdzie indziej dostać było niepodobna, a poza tym mają tak duży wybór książek, że można tam siedzieć cały dzień i znaleźć tony książek dla siebie. Ja niestety miałam tylko niecałe pół godziny... Niemniej jednak dokopałam się tam do wszystkich powieści sióstr Bronte. Ponieważ nie jestem wystarczająco kasiasta, a do tego kupiłam jeszcze dwa prześliczne wydania Dumy i Uprzedzenia i Rozważnej i Romantycznej, byłam zmuszona wybrać tylko jedną. I tak padło na Annę, gdyż Emilię i Charlottę już czytałam. Kupiłam Agnes Grey.


Przeczytałam tę książkę dwa razy, w pewnym odstępie czasu. I chyba dobrze zrobiłam, bo czytając ją za pierwszym razem miałam zupełnie inne odczucia niż za drugim; bardziej negatywne chyba.

Czytając Agnes Grey po raz pierwszy miałam niejasne wrażenie, że czytam pierwszą, zupełnie niedopracowaną wersję Jane Eyre. Nasuwały mi się wyraźnie podobieństwa stylistyczne, niektóre rozwiązania sytuacyjne. Prawdopodobnie miało na to wpływ również to, że byłam wtedy dość świeżo po zapoznaniu się z biografiami i różnymi teoriami na temat sióstr Bronte, między innymi tą, która twierdzi, że wszystkie książki napisała Charlotta. I być może tak jest, nie mnie to sądzić. Choć przyznam, że sposób prowadzenia narracji, styl, jak już wspomniałam, oraz kilka innych faktów z biografii najstarszej siostry mogłoby posłużyć za mocne argumenty za.

Po drugim czytaniu nadal widziałam wszystkie podobieństwa z twórczością Charlotty. Zauważyłam też stwierdzenie bohaterki dotyczące jej miłości do morza, pokrewne z odczuciami najstarszej z sióstr. Uderzyło mnie jednak podobieństwo losów Agnes i Anny; obie najmłodsze, swego rodzaju beniaminki rodziny, zostają guwernantkami. Idzie im to dość ciężko, nie potrafią zapanować nad swoimi wychowankami. Agnes zakochuje się w nowym wikarym. Istnieją pewne przesłanki pozwalające twierdzić, że Anne była również w pewnym młodym duchownym zakochana... 
Tym razem mam wrażenie, jakby Agnes Grey była próbą naprawienia tego, co w rzeczywistości, w życiu Anne, nie wyszło. Tak, jakby autorka chciała napisać swoje własne życie tak, jakby może chciała, żeby się potoczyło. W rzeczywistości ukochany Anne zmarł, siostrom nie udało się założyć szkoły, o której marzyły. 
Być może "Charlottowe naleciałości" są skutkiem jakiejś korekty wykonanej przez starszą siostrę, lub pomocy w pisaniu? Przecież była ona już wtedy pisarką, a Anne nie miała zbyt wiele doświadczenia.
W takim odzwierciedleniu Agnes... wydaje się smutną historią. A jednak książkę czyta się bardzo przyjemnie, a na koniec pozostawia ona bardzo ciepłe uczucia, cieszymy się ze szczęścia bohaterki. 
W skrócie: polecam. Gorąco polecam! :)

A bientôt! 

poniedziałek, 20 października 2014

Czerwona sukienka. / The Red Dress.

The Red Dress

I always saw, I always said
If I were grown and free,
I’d have a gown of reddest red
As fine as you could see,

To wear out walking, sleek and slow,
Upon a Summer day,
And there’d be one to see me so
And flip the world away.

And he would be a gallant one,
With stars behind his eyes,
And hair like metal in the sun,
And lips too warm for lies.

I always saw us, gay and good,
High honored in the town.
Now I am grown to womanhood….
I have the silly gown.


Od momentu, kiedy ją po raz pierwszy zobaczyłam na stronie Metropolitan Museum of Art, zakochałam się w niej. W jej kroju, kolorze, fakturze, zdobieniach. Została Sukienką. Niewykluczone, że to właśnie ją będę się starała uszyć jeszcze w tym roku. Na razie popatrzcie i popodziwiajcie razem ze mną. :)

From the very moment I first saw it on the Metropolitan Museum of Art's website, I fell in love with that dress. With the cut, the colour, the texture, the trimmings. It became The Dress. I think this might be the one that I'll try to recreate this year. But for now, just look and admire it with me. :)







Wiersz autorstwa Dorothy Parker.
The poem is by Dorothy Parker.

I hope you like it as much as I do! :)

A bientôt! 


sobota, 18 października 2014

Sukienkowa Wishlista :)

Na początek - ilustracje. Bynajmniej nie poustawiane w kolejności "chcenia". Ot, tak po prostu. :)














Z tych wszystkich sukienek najbardziej chyba chcę te wszystkie wczesnowiktoriańskie, w tym na pierwszym miejscu ex aequo czerwona z długim rękawem i błękitna z fashion plate'a. 
Tak jak wcześniej wspominałam, sporo miejsca na wishliście zajmują suknie z Małych Kobietek z 1994 r. Uważam, że są cudowne, a najbardziej podoba mi się błękitna suknia dzienna Meg. 
Jeżeli chodzi o jedyną w tym zbiorze sukienkę regencyjną, nawet mam już materiał. Szkoda, że maszyna ledwo zipie. ;)
Oczywiście nie mogło zabragnąć miejsca dla mojej all-time favourite - sukni w biało-granatowe paski, z tiurniurą. Szczerze mówiąc, nie przepadam zbytnio za tym okresem w modzie, ale tę suknię uwielbiam bezkrytycznie. 

Na razie zupełnie nie mam czasu szyć. W przerwie między czytaniem "W Paryżu dzieci nie grymaszą" a "Książeczką o człowieku" Ingardena, wertuję biologię Villee'go próbując napisać pracę na lektorium z biologicznych uwarunkowań zachowania i uczenia się. ;)
Tak więc jak na razie moje posty będą (w zasadzie już są) bardziej "teoretyczne" - o książkach, filmach, sukienkach, które bym chciała mieć. :D 
Żeby jednak nie zatracić charakteru bloga, mam zamiar uszyć do końca roku kalendarzowego jedną suknię, i może coś z bielizny. A co. Nie można przecież rezygnować z siebie na studiach, trzeba tylko bardziej ogarnąć się organizacyjnie ;) 

A bientôt! 

poniedziałek, 6 października 2014

O westchnieniach pani Allen i trefieniu włosów. / On Mrs. Allen's sighs and hairdressing.


"[Pani Allen] doskonale się nadawała do wprowadzenia młodej damy w towarzystwo, sama bowiem za żadne skarby nie opuściłaby żadnego przyjęcia. Poza tym uwielbiała się stroić. Tak wielką wagę przywiązywała do wyglądu, że towarzyski debiut naszej bohaterki mógł się odbyć dopiero po trzy- czy czterodniowych studiach nad najnowszą modą, gdy gotowa już była suknia pani Allen, naturalnie w najmodniejszym fasonie. Catherine też poczyniła pewne zakupy i wreszcie nadszedł upragniony dzień debiutu w salach asamblowych. Jej włosami zajęła się najlepsza fryzjerka, suknia została wybrana z największą troską i wkrótce pani Allen i jej pokojówka zgodnie orzekły, że panna Morland wygląda dokładnie tak, jak powinna."

"In one respect [Mrs. Allen] was admirably fitted to introduce young lady into public, being as fond of going everywhere and seeing everything herself, as any young lady could be. Dress was her passion. She had a most harmless delight in being fine; and our heroine's entree into life could not take place till after three or four days had been spent learning what was mostly worn, and her chaperon was provided with a dress of the newest fashion. Catherine, too, made some purchases herself, and when all these matters were arranged, the important evening came which was to usher her into the Upper Rooms. Her hair was cut and dressed by the best hand, her clothes put on with care, and both Mrs. Allen and her maid declared she looked quite as she should do."

Wszyscy, którzy czytali Opactwo Northanger muszą doskonale pamiętać wieczór, w którym Catherine Morland po raz pierwszy spotyka pana Tilney'a! Jednakże cytat powyżej ma z owym wydarzeniem niewiele wspólnego, gdyż opisuje przygotowania Catherine do jej pierwszej wyprawy do Sal Asamblowych, podczas którego to pani Allen wzdychała raz po raz powtarzając "Bardzo bym chciała, abyś zatańczyła, moja droga", nużąc tym trochę swoją podopieczną. Ja jednak zgadzam się z Catherine, że musiała być to bardzo poczciwa kobieta - ona chciała dobrze; tylko nie bardzo mogła cokolwiek zrobić. :)


A związek tego cytatu z moim postem jest taki... Czytając Opactwo po raz któryś z kolei zadumałam się nad tym fragmentem, wyobrażając sobie przygotowania na taki bal... Jakżebym chciała kiedyś uczestniczyć w czymś takim, choćby i nawet z taką wzdychającą nad uchem panią Allen. 
Suknia jest w szyciu (baardzo wczesne etapy, maszyna mi się popsuła;)). Ale pomyślałam, że mogę chociaż poeksperymentować z włosami! Niestety, moimi nie "zajęła się najlepsza fryzjerka", tylko ja sama, ale uważam, że i tak fajnie wyszło! 

I was re-reading Northanger Abbey (again) and I started wondering about Catherine Morland's dress, Mrs. Allen's dress, what they looked like, how they might have felt... I'd love to go to a ball like that one day. Even if I'd have to listen to a Mrs. Allen constantly sighing "I wish you could dance, my dear". ;)
My regency ball dress is in the making (very early stages, my machine is broken and I have to buy a new one;)). The hair... Well. Generally speaking this is my imaginary take on "what Catherine Morland's hair might have looked like".

Trochę bajkowo... :)






Aparatem bawiła się moja młodsza siostra, lat 14, więc ujęcia są dość eksperymentalne. Ale kudos, nie jest źle. ;)

Na koniec jeszcze nieodłączna słitfocia - jakoś ostatnio często się tu pojawiają :P - na której uwieczniłam fryzurę w połowie procesu destrukcji. Bardzo mi się spodobało to, jak moje włosy się ułożyły; tak trochę grecko. Kojarzy mi się to trochę z Megarą z Herkulesa. :D 

Ultimately, a selfie. :P I was undoing the hair and fancied the way they looked in the middle of that process. It looks sort of ancient grecian to me. It reminds me of Megara from Disney's Hercules. :D



A bientôt! :)

piątek, 3 października 2014

Seria postów na bardzo przyjemny temat, czyli...


Ostatnimi czasy mało oglądam filmów kostiumowych i pomyślałam, że czas odświeżyć pamięć i obejrzeć wszystkie te, które mam w domu po raz n-ty. :D Przy okazji, łącząc przyjemne z... no cóż, przyjemnym, postanowiłam stworzyć serię postów-recenzji, a raczej moich baardzo subiektywnych opinii i przemyśleń na ten temat. ;)

Na pierwszy ogień jeden z moich najulubieńszych filmów - Małe kobietki z 1994 r. 



Uwielbiam ten film! 
Po pierwsze, kreacje aktorskie. Uważam, że każda z sióstr March została odegrana autentycznie, zgodnie z zamysłem Louisy May Alcott; słowem - każda jest właśnie taka, jak powinna być. Amy (mała Kirsten Dunst, wspaniała!) - trochę próżna i rozkapryszona, ale w gruncie rzeczy słodkie dziecko. Beth (Claire Danes) - nieśmiała i łagodna - dobra dla wszystkich, anielska wręcz. Jo (Winona Ryder) - dokładnie tak ją sobie wyobrażałam czytając książkę; roztrzepana, rozbiegana, trochę niepasująca do tego spokojnego, podmiejskiego, dziewiętnastowiecznego życia, chcąca się gdzieś wyrwać. Meg (Trini Alvarado) - moja ulubiona Marchówna! Opiekuje się siostrami, jako najstarsza z nich, jest rozsądna, ale też trochę próżna. No i oczywiście najpiękniejsza. ;)

Jeśli bym miała się z którąś spróbować zidentyfikować, to chyba właśnie z Margaret; wydaje mi się, że mamy podobne charaktery i upodobania. :)

Nie można oczywiście pominąć pani March, czyli Marmee! Wspaniała Susan Sarandon wprost emanuje macierzyńską miłością do swoich filmowych córek.

Młody Batman, ekhm, Christian Bale, sprawia, że Laurie jest miliony razy bardziej uroczy i gentleman-like niż w książce (o ile się w ogóle da;)).

Drugą rzeczą, dla której uwielbiam ten film, są STROJE. Uważam, że są dość poprawne historycznie, o ile mogę to stwierdzić z moim wciąż niewielkim zasobem wiedzy na ten temat. Być może jakieś szczegóły się nie zgadzają. Jednak, szczerze mówiąc, zupełnie ale zupełnie mi to nie przeszkadza! :D Stroje te robią wspaniałe wrażenie, budują klimat filmu, świetnie pokazują też różnice klasowe, majątkowe pomiędzy bohaterami; wyraźnie widzimy, że Hannah to służąca, Marchowie to ludzie niegdyś bogaci, którym wiedzie się teraz trochę gorzej, a Belle Gardiner czy Sally Moffat to córki ludzi bardzo zamożnych. 
Kilka sukienek z tego filmu znajduje się na mojej sukienkowej wishliście, którą zapewnie niedługo również opublikuję. ;)

Zazwyczaj, kiedy oglądam film nakręcony na podstawie książki, denerwują mnie nieścisłości i pominięcia niektórych, (najczęściej) według mnie ważnych, wątków. Co dziwne, Małe Kobietki są tak dobrym filmem samym w sobie, że wcale nie zwracam na to uwagi, tylko śledzę to, co pokazano na ekranie. Jest to dla mnie naprawdę zadziwiające, i oznacza, że pan scenarzysta odwalił kawał dobrej roboty jeśli chodzi o dopasowanie filmu do mojego gustu (co z tego, że urodziłam się rok po jego powstaniu :D).

Podsumowując, polecam ten film całym sercem! 
Oglądajcie i dzielcie się przemyśleniami, uwielbiam dobre dyskusje na ciekawe tematy! ;)