wtorek, 10 grudnia 2013

Dziś będzie o książce.

Co by nie mówić, trochę mnie tu nie było, dokładnie 12 dni. :D Co tam, nie będę się tłumaczyć. "Ja nie tłumaczę się nigdy.", jak rzekła Mary Poppins. ;)
Jak w tytule, dziś będzie o książce. O jednej z moich ulubionych książek, choć ostatnio zapomnianych. Odkopałam ją parę dni temu i przeczytałam znów, po raz setny, i tak samo mi się podoba, jak za pierwszym razem. Chodzi o "Klawikord i różę" Haliny Popławskiej.

  
 
 Okładka niewymownie mnie śmieszy, ponieważ akcja powieści rozpoczyna się w roku 1834. Ilustrator się trochę rąbnął w epokach. :D Ale nowe wydanie ma już całkiem odpowiednią "modowo" okładkę:


Ale nie o okładkach chciałam pisać.
"Klawikord i róża" jest powieścią napisaną w dość oryginalnej formie - "wieczory" w dziewiętnastym wieku przeplatają się z dniami w czasach z grubsza współczesnych. Idea powieści bowiem jest taka, że bohaterka jest przykuta do łóżka po wypadku samochodowym. W trakcie rekonwalescencji przypominają się jej stare opowieści wuja o praprababce i jej losach, które przywiodły ją z Francji do dalekiej Polski... Bohaterka postanawia samodzielnie wymyślić, co mogło się dziać. I tak, co wieczór, przenosi się myślami do Tarnowic, do dziewiętnastego wieku, i snuje opowieść.

Książkę zdecydowanie polecam. Napisana bardzo dobrze, przyjemnie się czyta, no i zakończenie jest za pierwszym razem dość zaskakujące, ale też bardzo zadowalające. :D

Czytajcie i podzielcie się wrażeniami! 
A bientot!

1 komentarz:

  1. Pierwsze słyszę o tej książce, dodaję do listy bo wydaje się być interesująca. :)

    OdpowiedzUsuń