poniedziałek, 26 maja 2014

Odkryłam...

...co bym chciała robić przez całe życie gdybym tylko mogła! :D A mianowicie tańczyłabym kontredanse. No dobra, może to lekka przesada, ale nie zmienia to faktu, że english country dances są jedną z największych przyjemności w życiu. I nie dziwię się już (tak naprawdę to nigdy się chyba nie dziwiłam...) Lydii Bennet, że tańczyła jak najwięcej się dało i kiedy tylko się dało. 

Ze mną było tak... Przypadkiem trafiłam na facebooku (ach, cóż byśmy bez niego zrobili;)) na wydarzenie - wieczorek taneczny z nauką kontredansów organizowany przez zespół Fontana dei Pazzi. Zawsze chciałam się uczyć jakichś tańców dawnych, więc wyciągnęłam moją przyjaciółkę i poszłyśmy na wieczorek nie znając nikogo innego. Po przetańczeniu pierwszego tańca bardzo mi się spodobało. Po drugim jeszcze bardziej, a po piątym czy którymś innym z kolei wpadłam i pokochałam kontredanse! :D

W związku z tym moje kostiumowe plany wzięły i zrobiły w tył zwrot, tak mniej więcej o pięćdziesiąt lat (zrobiły też zwrot w przód, ale nie będę pisać o ile, bo ciężko mi to dokładnie określić; z wieku XVIII w XIX ;)). :P Planowałam bowiem uszycie round gown i potem jakoś bielizny i sukni z lat około 1860. Zrezygnowałam (jak to dobrze, że nie kupiłam jeszcze materiału!). Przeżywam ponowny zachwyt regencją - głównie za sprawą cudownej książki, którą aktualnie czytam (jak skończę to zrecenzuję na blogu:)), a mianowicie "Jane Austen i jej racjonalne romanse" pióra Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej, najwspanialszej tłumaczki dzieł tej autorki (np. to ona wymyśliła tytuły "Rozważna i Romantyczna", czy "Duma i Uprzedzenie", których teraz używają wszyscy). Dodatkowo teraz, kiedy nauczyłam się tańczyć przynajmniej kilka tańców z tamtej epoki, jest mi ona jakoś bliższa, więc postanowiłam uszyć sobie garderobę regencyjną. Celować będę w lata około 1810 r., czyli w nic dokładnego, a raczej w coś, co mi się spodoba. ;)

Kupiłam dziś zasłony na suknię. Ale najpierw chyba machnę gorset i halkę. Szczególnie gorset by się najpierw przydał, żeby mieć dobre wymiary na sukienkę. ;)
A materiał na nią jest śliczny. Są to zasłono-firanki z IKEI, z cienkiej bawełny, z jakby jednym splotem materiału co jakiś czas grubszym, z małymi węzełkami (yyy?). Nie jestem dobra w opisywaniu materiałów... Można popatrzeć tu: klik. Więcej widać na drugim zdjęciu, ale w rzeczywistości materiał jest duuużo piękniejszy :)

 

Do innych blogerek krynolinowych: liczę na bogate sprawozdanie z pikniku w Pszczynie! :)

A bientot! :)
.

czwartek, 15 maja 2014

A po maturze...

...bynajmniej nie chodziłam na kremówki. W zasadzie to jeszcze kilka mi tych potworków egzaminacyjnych zostało - chemia rozszerzona jutro, oraz ustny angielski i ustny polski w przyszłym tygodniu.
Właśnie jestem w trakcie ostatnich powtórek z chemii, w nastroju "po-co-to-wszystko-i-tak-źle-mi-pójdzie", więc postanowiłam na chwilę odłożyć chemię i zrobić coś przyjemniejszego, czyli na przykład napisanie posta na bloga. :) (Jak tylko go skończę - wracam do elektrochemii... :/)

Od ostatniego posta nie robiłam zbyt wiele rzeczy dotyczących kostiumingu w jakiejkolwiek postaci. W zasadzie zrobiłam dwie rzeczy:
1. za mały gorset
2. obejrzałam film i kawałek serialu historycznego.

1.  Wykrój nań wzięłam z tej strony, ponieważ miał dobry kształt (Internety mi powiedziały, że to wykrój z 1844 r, skłonna jestem uwierzyć (gorset nr 1)), był za darmo, i, co najważniejsze, był, czyli nie musiałam (tak myślałam, hehe) opracowywać wykroju sama. ;)
Po uszyciu mock-upu niestety okazało się, że gorset jest... za krótki. Wymiary, że tak powiem, poziome, są w zasadzie ok, jakieś delikatne poprawki trzeba tylko nanieść, tu dodać centymetr, tam odjąć. No ale cóż, kiedy w pionie gorset jest dobre 5 cm za krótki! :D No i muszę teraz wydłużyć sobie wykrój. Na szczęście umiem to zrobić. Gorzej z rysowaniem wykrojów od początku...

2. Obejrzałam "The Other Boleyn Girl" ("Kochanice Króla") z Natalie Portman i Scarlett Johansson. Kostiumowo bardzo mi się podobał. :) Nie wiem, jak z autentycznością i poprawnością historyczną strojów, ale w każdym razie były bardzo piękne. Jednak scenariusz i akcja mnie nie zachwyciły. Na pewno nie będę go oglądać znowu. Raz wystarczy. ;)

Serial, którego obejrzałam jeden sezon (10 odcinków), i który jakoś zgrał się w temacie z filmem, to "The Tudors" ("Dynastia Tudorów"). Szkoda słów. Zupełnie mi się nie podobał; zbyt powolna akcja (obejrzałam do końca ten sezon, bo miałam nadzieję, że w końcu coś się rozkręci...), stroje mało historyczne, a do tego co chwilę pojawiają się sceny, że tak to ujmę, 18 +. Co za dużo, to niezdrowo... Nie podoba mi się to, że w dzisiejszych filmach, serialach ciężko jest się scenarzystom czy reżyserom obejść bez epatowania nagością i seksem. Dlatego wolę na przykład oglądać starsze seriale. Choć aby być sprawiedliwą, muszę powiedzieć, że są filmy, w których nagość jest pokazana w subtelny i delikatny sposób, tak jak powinna być, jeżeli w ogóle. Uważam, że jest to sprawa prywatna i dlatego mnie razi, kiedy pięć razy w jednym odcinku widzę króla Henryka VIII z kolejną kobietą w łóżku. Może jestem staroświecka; jeżeli tak, to wolę taka pozostać. A poza tym - czy w końcu wszystkie nie "próbujemy robić wieku [wstaw dowolny] w dwudziestym pierwszym", jak to ładnie ujęła Eleonora w swoim opisie profilu? ;) 

Wracając do roku 2014; chyba nie uda mi się być na pikniku w Pszczynie, chociaż strasznie bym chciała. Matury bardzo efektywnie uniemożliwiają mi zajęcie się szyciem czegokolwiek, ergo nie miałabym żadnej sukni. Cóż, może za rok! :) 
Będę czekać więc na obfite relacje fotograficzne i słowne na innych blogach.

Chemia wzywa...
A bientot! :)